Łączna liczba wyświetleń

środa, 18 maja 2011

Bajeczka


Bajeczka

Dawno, dawno temu, żyły sobie trzy małe wilczki. Jeden w domku z patyków, trzeci w domku z kart, a drógi był bezdomnym. Więc bezdomny wilczek zamieszkał w jaskini i przestał być bezdomny. Pewnego dnia do domku z kart przybył wielki zły prosiak i powiedział:
-Huhnę i zdmuchnę ten domek!
Wtedy przyszedł tata wilk i zabił prosiaka. Radości i szynce nie było końca, a wszyscy zamieszkali w domu bezdomnego wilka, i żyli długo i szczęśliwie.

wtorek, 10 maja 2011

(Nie)zwykłość


(Nie)zwykłość
Aleksander Serwiński

Są ludzie, od których bije. Biją od nich cechy, uczucia, emocje… Gdy widzimy takiego człowieka, choćbyśmy go nie znali, to mówimy:
- Poczciwy staruszek – albo – Szubrawiec – a czasem – zatraceniec.
Na pierwszy rzut oka poznajemy dziwaków, fanatyków i chamów. On nie był taki. Był taki zwyczajny. Średniego wzrostu, nie gruby, ani chudy, taki średni. Nie miał żadnych cech szczególnych. Włosy miał… no takie średnie. Nosił zwykłe ciuchy. Ni to brudne, ni śmierdzące, ale też nie żadna rewelacja. Jedynie oczy miał niezwykłe. Wcielenie mroku. Oczy tak czarne, że gdy w nie spojrzałeś, to się w nich zapadałeś. Spadałeś w niekończącą się otchłań czerni. Co o nim jeszcze można powiedzieć? Mieszka przy ul. 4 Kos. Ni to slumsy, ni pałace. Taka tam średnia dzielnica. Był taki… zwykły. I tak zwykłość, była niezwykła.

***

Panie! – Powiedział szkielet – już czas.
Wtedy nekromanta dał znak. Setki zombie wyszły z kanałów i atakowały cywili. Zaczęła się rzeź. Z właściwym sobie spokojem, Baltazar, usiadł w fotelu i zajadając krewetki oglądał rzeź za oknem. Całe życie był nikim. Los sprawił, że jego życie była najnudniejszym. On się temu przeciwstawiał z całych sił. W końcu się udało. Pewnej nocy znalazł w podmiejskiej jaskini księgę. Wtedy nie wiedział jak bardzo się zmieni jego życie. W końcu emocje. W końcu coś się dzieje. Uśmiechnął się pod nosem. Zabić tysiące… z nudów. Rzeź skończyła się niesatysfakcjonująco szybko.
- To za mało – pomyślał – potrzeba więcej. Więcej ciał, zombie i spalonych miast.

***

Wieść o ataku rozbiegła się jak zaraza. A po Kez, padły jeszcze dwa miasta. Mało, kto przeżył, nikt nic nie wiedział. Wtedy legion paladynów, któremu przewodził Johen von Sztraus. Tysiące najlepszych żołnierzy Imperium, robiło wrażenie. Ale czy wystarczą przeciw hordom zombie?

***

Wyszechrat był ruiną. Miasto płonęło. Niegdyś największe miasto na rolniczym południu kraju. Niegdyś tętniące życiem. Dziś śmierdziało śmiercią i zgnilizną. Wszędzie pełno zombie.
- Do ataku! – Krzyknął Sztraus. A pod krokami Legionów ziemia zadrżała.

***

Bitwa trwała długo. W końcu jednak paladynom udało się przebić przez hordy zombie. Byli niczym złoty trzon wbijający się w bezmózgą masę. Ich wiara zapał i umiejętności, przeważyły nad dziesięciokrotną przewagą wroga. Gdy wojskom Imperium udało się rozbić główne siły, dobicie reszty było tylko formalnością.  Nekromanta winny tych zbrodni, wcale się nie krył. Wręcz przeciwnie. Po przegranej bitwie, nagle pojawił się obok Sztrausa, pogratulował mu zwycięstwa, zmienił się w kota i uciekł do lasu.

poniedziałek, 9 maja 2011

Bohaterowie

Bohaterowie
Aleksander Serwiński

Wśród piasków Sahary, w odległej Afryce, leży budynek wykonany z piaskowca. Szargany wiatrem i burzami. Wokół pustka… Sam budynek miał może pięć metrów wysokości. Grube mury, okalały spore zbiorowisko namiotów różnej wielkości. Rozrzucone były one chaotycznie wokół oazy. Samą oazę stanowiło małe jeziorko oraz kilka palm daktylowych. Zastanawiacie się pewnie, kto mieszka w tak niekorzystnych warunkach? Tak, jak myślicie, to muszą być eskimoscy dezerterzy-bimbrownicy. Uciekli z zimnej Grenlandii, gdzie teraz trwa zryw niepodległościowy i osiedli w miejscu, gdzie nikt, nie będzie ich szukał. Mieli ze sobą, parę beczek śniegu, które uratowały im życie. Nie wiedzieli, że gdzieś może być tak ciepło. I gdyby nie to, musieliby pić ciepłe piwo! Samolot, który ich tu przywiózł został uznany za porwany, a następnie zaginiony. Tak naprawdę „ktoś” ukradł go z lotniska. Co do Eskimosów, oni sami wiele nie wiedzieli o swym schronieniu. Podobno mieszkali tu kiedyś asasyni. Kim byli, ani czym się zajmowali nie sposób było ustalić. Znaleźne noże, miecze, sztylety, trucizny i pułapki, nie stanowiły żadnej podpowiedzi. Eskimosi żyli sobie tam sami w szóstkę w spokoju, bimber daktylowy lał się hektolitrami, i było fajnie. Do czasu…

                                                                        ***

Bo, jak to zwykle bywa, gdy jest zapięknie, w mroku, coś się czai… A konkretnie murzyn sprzedający bokserki. Zgubił się biedak. No to go Eskimosi przygarnęli. A bokserki, bardzo się przydały. Niedźwiedzie futra, były nieco zaciepłe. Więc teraz, radośnie w siódemkę wiedli żywot hulaszczo-radosny. I choć mieli wszystko to… Nie no, w sumie to oni byli szczęśliwi. Tak tydzień za tygodniem mijał im czas. Eskimosi zdążyli naprawić samolot i napełnić wszystkie beczki po śniegu „zapasowym” bimbrem. Żyli tak sobie w siedmiu w wielkim szczęściu. Pewnego dnia, usłyszeli w samolotowym radiu komunikat. Otóż Grenlandia wywalczyła niepodległość. Spakowali bimber, futra, zdobyczną broń i murzyna, i odlecieli w stronę ojczyzny. Sprawa miała się tak:
-Zdobyliśmy Duński myśliwiec, po zestrzeleni setki samolotów wroga ulecieliśmy w stronę Afryki. Ścigała nas cała Duńska flota i lotnictwo. Postanowiliśmy zgubić ich w piaskach Sahary. Udało się. Następnie, wyrznęliśmy w pień wioskę Duńskich murzynów, jednego wzięliśmy, jako niewolnika. Udało się nam przejąć od dzikusów broń i bimber… Uwierzą?
-Tak. Ta historia nie ma słabych stron…

                                                                       ***

Oczywiście ich ziomkowie uwierzyli. Żyli sobie, jako bohaterowie. Nikt z autentycznych bohaterów Grenlandzkich, nie mógł się z nimi równać. Cała szóstka złożyła przysięgę milczenia. Ta, co oni zrobili, było największym przekłamaniem w całej Grenlandzkiej historii. Umknął im jeden szczegół (Stąd znam tę historię). Otóż pewnemu czarnoskóremu, sprzedawcy bokserek nie spodobała się rola niewolnika. To z jego ust znamy tę historię. Ale kto by tam czarnuchowi wierzył…

piątek, 6 maja 2011

Boskie Stworzenie

Boskie Stworzenie
Aleksander Serwiński
Profesor Konieczyn wiedział, że ma mało czasu. Ale udało się! Ziemia nie stanie się pustkowiem. Mimo wszystko… Ta wojna była inna. Nikt nie wygrał. Wszyscy przegrali. Czy ziemia, stanie się dzika? Nie naukowcy CERN do tego nie dopuszczą. Choć ludzkości, już nie da się uratować. Więc stworzyliśmy. Istotę humanoidalną, która będzie potrafiła żyć w tym napromieniowanym świecie. Na’verak. Dzieci nowego świata. Po nas pozostanie tylko In’ginb. Księga, opisująca zasady moralne, teorie nauki, oraz historię nas Stwórców. Nowa biblia, nowego człowieka. Problemem było tylko gdzie ich umieścić. Cały świat leżał w ruinie. Gdzie Na’verakowie znajdą jedzenie i miejsce na domy? Odpowiedź była, co najmniej ciekawa. Czarnobyl. Obecnie najmniej skażone miejsce na ziemi. Profesor wiedział że ma mało czasu. Zachował się jednak godnie. Usiadł w fotelu, i popijając herbatkę czekał na gościa. A gdy śmierć po niego przyszła, to zabrała go jak równego sobie.

                                                                       ***

Trawka się czerwieni. Niebo się zieleni. Słońce wstaje, oświetlając las swym fioletowym blaskiem. Nad moczarami unosiła się pomarańczowa mgła. Pomarańczowa? Dziwne. Zawsze była różowa. Podrapałem się po głowie. Potem po drugiej. Byłem śpiący, ale urokliwość tego miejsca wcale nie zachęcała do snu. Jak pięknie jest w czarnobylskim lesie. Ubrałem się. Rana na prawej dolnej ręce już prawie się zagoiła. Mimo to nie było mi łatwo. Trzy zdrowe ręce to za mało. Każdy Na’verak przywykł do czterech. Ale to już nie długo. Pojutrze zdejmuje opatrunek. Ale czas na mnie. Zjadłem pospiesznie trzy wiśniabłka, dosiadłem końta i ruszyłem do stupy. Uff, zdążyłem na czas. Szamanowi udało się odszyfrować trzecią księgę. Była tu już większość wioski. A szaman zaczął opowieść. Opisał w niej dziwne istoty. Mające tylko dwie ręce, tylko dwie nogi i tylko jedną głowę. Musieli być szpetni… O tym jak wynaleźli broń ostateczności, o tym jak stworzyli nas. Sami jednak zginęli. Mówił, że jesteśmy tu by odbudować świat. Odzyskać wiedzę. Oni nazywali się ludźmi. Ale skoro byli wszechmocni, dlaczego odeszli?

                                                                       ***

Te rozważania, nie dawały mi spokoju. Wiele dni spędziłem na myśleniu. W końcu postanowiłem. Wyruszę do „zniszczonego świata”. Tam czekają odpowiedzi. Osiodłałem końta, spakowałem trochę jedzenia, juk napełniłem krystalicznie żółtą wodą. Wziąłem katanę. Tak w razie, czego. Wiele niebezpieczeństw czyhało w „zniszczonym świecie”. Nikt tam nie chodził. Jedynie oglądano go z daleka. Był to świat rdzy, ruin i śmierci… Nikt tam nie chodził. Ale ja muszę poznać odpowiedzi.

                                                                       ***

Długo błądziłem wśród ruin. Szkielet, coś, szkielet, kawał metalu, szkielet. Szkielety ludzi. I wtedy pojąłem. Broń ostateczna. Broń która uśmierci bogów. Która wszystko zniszczy. Pojąłem wszystko. Galopem ruszyłem do wioski. My nie jesteśmy bogami. My nie stworzymy sobie następców. Trzeba to zrobić. Teraz. Wjechałem do świątyni. Zabiłem kapłana. Spaliłem In’Ginb. Zostawili nam klucze do śmierci. Demony przeszłości. Odejdą z tego świata, gdy ostatnia osoba, która o nich tyle wie, zginie. Więc popełniłem samobójstwo. W imię większego dobra…

czwartek, 5 maja 2011

Metamorfoza

Metamorfoza
Aleksander Serwiński

Sir Sernik Olas, jechał konno przez wieś. Jako największy, najmądrzejszy, i z całą pewnością najskromniejszy z paladynów, musiał pomagać ludziom z całych sił. Bywało to męczące, ale nie znał on innego życia. Nie to, że nienawidził swojej pracy… Ale ciekawiło go często inne życie. Życie bez reguł, obowiązków, heroicznych czynów. Zwykłe życie… Wtem ujrzał starca. Dziadunio przewrócił się na równej drodze, i nie mógł wstać. Pomógł mężczyźnie wstać. Okazało się, że nie jest on chory czy słaby. Po prostu pijany! Paladyn mimo wielu swych zacnych cech, pozostał ciekawy, i nawet klasztorny opat, tego nie umiał zmienić. Zapytał, więc starca:
-Dziadku ile wy macie lat? Bo tak starego człeka, żem jeszcze nie widział.
-Hik… za rok będzie…hik…ze trzydzieści…
Młody rycerz nie mógł w to uwierzyć. Wiedział, jaką szkodę na ciele i duszy czyni alkohol. Ale pierwszy raz widział to w… takim stopniu… Musiał coś z tym zrobić…
-Dziadku musimy pomówić…
-Ni mam czasu…hik… na kazania!
-To chodźmy do karczmy na wódę… Ja stawiam!
-W takim razie…hik…się pofatyguje…hik.
Paladyn wziął chłopa pod rękę i zaprowadził do gospody. Usiedli przy stole.
-Karczmarzu! Wódy daj… I ogórków na zagrychę.
-Już niosę szlachetny panie…
Poszedł do piwniczki. Dla takich gości zazwyczaj karczmarze mają lepsze wersje tego, co serwują pospólstwu. A paladyn zaczął mówić.
-Dziadku… Nie chciałbyś zmienić czegoś w swoim życiu? Alkohol nie jest jedyną rzeczą na świecie – widząc, że ten chce mu przerwać dodał – Nie, nie przekonasz mnie, co do tego. Zobacz ile wspaniałych rzeczy masz na wyciągnięcie ręki… Nie wiesz, jaką radość daje niesienie pomocy innym…
- A ty szlachetny panie, nie wiesz jak fajnie być alkoholikiem. A skoro nie wiesz to mnie nie pouczaj! I lepij pij to wódę, co żeś zamówił.
-Och, ona była po to by cię skusić do rozmowy. Ale skoro tak się sprawy mają, przyjmuje wyzwanie…
-Jakie wyzwanie?
-Jutro zamienimy się rolami. Ty przejmiesz mój styl życia, a ja twój. A pojutrze wrócimy do tej rozmowy, zgoda?

                                                                       ***

Sernik Olas zaczął dzień jak każdy szanujący się pijak. Od flaszki na start. Potem trzy na rozgrzewkę, dwie na rozruch i jedna pomocnicza. Potem już „nieco” chwiejnym krokiem ruszył spać. Oczywiście na sianie. Miękko tanio i w miarę wygodnie. Czuł się wolny. Od reguł, spasłego i upierdliwego opata, i rzeszy wieśniaków, który trzeba pomóc. Wolny i szczęśliwy.

                                                                       ***

Tymczasem Ziutek… Przepraszam Sir Ziucisław, jechał po wsi na swym rączym rumaku. Stać go było na wszystko. Ludzie go szanowali. Zero wyzwisk. No i te teksty w stylu:
-Witaj szlachetny panie – za każdym razem, gdy kogoś mijał… To jest życie. Sernik Olas miał rację! Szkoda, że to pierwszy i ostatni dzień mej paladyńskiej kariery…

                                                                       ***

Tak, więc, gdy nazajutrz się spotkali, w dupie mieli, na co się wczoraj umawiali. W rolach nowych zostali, i umowę spisali. Pieniądze paladyna nowego, za wiedze starego. A na co ten pieniądz będzie wydany? Tego domyślcie się sami…
Bo szczęście pod różną postacią, w życiu dostrzegać się opłaca…

środa, 4 maja 2011

Spaczony

Spaczony
Aleksander Serwiński

On wiedział, że to ważne. Bitwa wrzała. W około śmierć. Z prawej strony, nasi, wybili się na przód. Nasi kusznicy wciąż do nich pruli, morderczymi salwami. Wykruszali się, to jasne. Lecz wciąż byli morzem. Morzem tarcz i toporów. Pochodni i hełmów. Morzem śmierci… Ubrani w czarne skóry barbarzyńcy z północy, złupili wiele ziem. Najgorszą sławą okrył się jednak ich wódz. Morgan Czarny Łowca. Siedział na swym czarnym koniu na tyłach armii, skąd dowodził tą hordą. Ciekawe, kto go wynajął? Ale tym zajmę się potem.
Książę popędził swego konia. Zaczęła się szarża. Ciężka kawaleria imperium słynęła w całym Neargael. Nie bez powodu. Uzbrojeni w pałki i topory najemnicy, nie mieli szans. Ginęli pod kopytami koni, lub przebici lancom. Gdy już skruszyli kopie, wyjęli miecze. Parli na przód, odważnie i z całą siłą. Wiedzieli, jaki los czeka ich rodziny, jeżeli przegrają. W szale bitewnym udało im się przebić przez armie wroga. Dotarli do Morgana. Książę ciął go w ramie. Generał najemników spadł z konia.
-Odwołaj wojsko-mówi książę – przegrałeś. Dość już przelanej krwi.
Wokół wrzawa, wciąż trwa rzeź. Książę przykłada mu miecz do szyi.
-Odwołaj ich!
On wstał. Dał swoim ludziom rozkaz do odwrotu. Najemnicy zaczęli się cofać. Konferencja międzynarodowa, zabraniała gonić uciekających. Wojsko księcia to wiedziało. Widząc to książę powiedział:
-Morganie Czarny Łowco. Odejdź z tych ziem i nigdy, przenigdy nie wracaj.
On bezceremonialni wsiadł na konia spojrzał księciu prosto w oczy i powiedział:
-Puściłeś mnie wolno. Mnie, rzeźnika z północy. Na co liczyłeś? W jakim świecie ty żyjesz książę?
Z kieszeni szaty wydobył maleńką, naładowaną kuszę. Strzelił. Bełt przebił księciu tętnice. Nie miał szans by przeżyć. Morgan spioł konia. Uciekł. Barbarzyńcy znów ruszyli. Zdekoncentrowane, zaskoczone i pozbawione wodza, wojsko Imperium nie miało nadziei na zwycięstwo. Kraj ogarnęła pożoga. Burzono zamki, plądrowano kościoły, palono farmy…
Gwałty i mordy na ludności stały się codziennością. Gdy z Imperium została ruina, armia Morgana ruszyła do Darkfeal. Stolicy kraju południa.

                                                                       ***

-Niewierze Morganie! Spopieliłeś imperium? – król Marcin był niebo wzięty – Dotrzymałeś swej części umowy. Teraz moja kolej. Trzynaście ton srebrników dla ciebie, drugie tyle dla twoich ludzi.
-Polecam się na przyszłość, a pieniądze prześlij do mojego zamku.
Morgan wcale nie miał ochoty na rozmowy z idiotom. Wyszedł z pałacu, i wrócił do domu. To był ciężki dzień. Mimo wszystko jego myśli znów skierowały się na księcia. Na tego człowieka, którego mieląc temu zabił. Nie mógł przestać o nim myśleć. Choć zabił już tak wielu…

                                                                       ***

Oto on. Prowadzi swoje armie na rzeź. Miasto płonie… Płacz dzieci w oddali… Tam jeszcze się broniom… Ale już bez nadziei… W pożodze ginom ludzie… Wszędzie śmieć… Wszystko płonie… Ja siedzę na złotym tronie i patrzę… I wtedy pojawia się On. Cały w lśniącej zbroi. W lewej ręce trzyma sztandar Imperium, w prawej złoty miecz. Za nim legiony kawalerii… Uśmiecha się do mnie złowieszczo. Z okrzykiem rzuca się w bój. Nie mamy szans. Moi ludzie giną jak muchy. Jestem okrążony. A książę bierze miecz oburącz i mówi:
-Dziś nie okażę ci litości…

                                                                       ***

Sen jest zawsze taki sam. Ja budzę się zalany potem. I choć znam go na pamięć, to uczucia nie mijają. Zawsze, gdy śnie czuje strach. Ból. Dotyk śmierci. A sen… Sen jest zawsze taki sam.

                                                                       ***

Czy los tego żąda? Czy żąda mego życia? Czy czas je zakończyć? Na co mi te bogactwa? Po co żyć? Co noc ten… koszmar. Moje życie to ciągłe cierpienia. Po co żyć?

                                                                       ***

Ale czas… Czas leczy rany. Sny minęły po roku. Kolejna wyprawa. Kolejna rzeź. Tak. Zdecydowanie czas leczy rany. Ale po ranach zostają blizny. Zwłaszcza po głębokich…

                                                                       ***

Morgan Czarny Łowca, morderca milionów, przywódca barbarzyńców z północy, najemny generał. Zdawałoby się, że jest niepokonany. Ale umarł. Władcy tego świata, zadecydowali by go zgładzić. Stał się zbyt potężny. Zginął ze skrytobójczej strzały, z małej kuszy zabity przez własnego kaprala.

wtorek, 3 maja 2011

Krasnoludzkie rozterki


Krasnoludzkie rozterki
Aleksander Serwiński

Dwarkar, stolica krasnoludów.

Uda się. Dziś się uda. Mój brat, nie może być bez serca. A jeżeli takowe ma, to mój wiersz go wzruszy. W końcu zacznie mnie doceniać. Doszedłem do jego kwatery. Zapukałem. On otworzył.
-Czego?
-Na browar przyszedłem…
-Serio? To wspaniale. Może jeszcze będzie z ciebie krasnolud… Bałem się, że z jakimś durnym wierszydłem znów wyskoczysz… Wchodź.
Wszedłem do środka. Brat wyjął kubki czyste jak zęby trolla i nalał brązowego trunku. Położył kufle na stole usiadł. Ja też. Piłem powoli i mało. On sobie nie żałował. Po ośmiu dolewkach stwierdziłem, że już czas.
-A teraz bracie, mam dla ciebie wiersz…
-Ło nii… hik…znów jakiś pierd… hik.
Ale nie oponował dłużej, więc zacząłem czytać:

Na polanie pięknej;
Stał obelisk kamienny;
Drzewo rosło czym wyżej;
Trawy wokół świat pełny;

Strumyk płynął przy drzewie;
Gwiazdy świeciły na niebie;
Wieki to wszystko trwało;
Nieprzerwanie niezmienne stało;

Przyszła burza drzewo strąciła;
Piorunami trawę spaliła;
Przyszła susza strumyk znikł;
A bez wody nie ostał się nikt;

W końcu gwiazdy, co nieba mrugały;
Wszystkie, co do jednej, pospadały;
Czasy ciemności i mroku nastały;
Nawet bakterie gdzieś uleciały;

A stary obelisk z kamienia;
Niewzruszony przez pokolenia;
Wciąż mimo mroku trwał;
A czas? Czas się go nie imał;

Brat, ani drgnął Przepełniła mnie nadzieja. Może mnie zrozumiał? Może mu się podobało? Spojrzałem mu prosto w oczy. On zrobił to samo. I beknął głośno, prosto w moją twarz.
-Uch. Ale to było nudne. Już żem przysnął prawie…Hik…Wiesz, co brat? Ty tu Se posiedź i piwo dopij, a ja do karczmy idę.
Siedziałem smutny. W zamyśleniu. Tu nikt mnie nie rozumie. Rodzony brat uważa za dziwaka. A gdzie indziej? Dla mnie nie ma gdzieindziej…